20 listopada 2016

Rozdział 1


Ta sama noc, rok wcześniej

Strzał, przeładowanie i znowu strzał. W lekkiej, nocnej mgle słychać było chichot.
- Jak będziecie tu przychodzić tak często, to zabraknie wam w końcu kaczek na odstrzał! – zaśmiałam się i zeskoczyłam do okopu.
- Ha! Kogo my tu mamy! – powiedział swoim rubasznym głosem Andrij i podszedł się przywitać.
Uścisnął mi dłoń. Dima wciąż wpatrzony był w lunetę. Obserwował swoje potencjalne cele. Dzierżył w rękach snajperkę. Podeszłam do niego i poklepałam go po ramieniu.
- Część stary! Zluzuj trochę. Nie będą tu strzelać.- starałam się go uspokoić.
Teraz zwróciłam się do Andrija:
- Ilu dzisiaj? – zrobił minę jakby dopiero ich liczył.
- Z piętnastu może będzie.- odparł.
- To mniej niż do tej pory było… Czyżby w końcu zaczęli patrzeć na straty w zwiadzie?
- Możliwe. Zmniejszyli zwiad o dziesięć osób, ale nie będziemy ich oszczędzać. – odparł.
- Suki…. Nie zasługują na litość… - odburknął Dima.
Zabili mu żonę i dziecko. Nie dziwię mu się. Sama dałabym mu broń do ręki. To wspomnienie wzbudziło mój gniew na te paskudy. Skinęłam Andrijowi, podał mi drugą snajperkę. Przykucnęłam obok Dimy. Wypatrzyłam coś co może kiedyś było człowiekiem i strzeliłam. Przeładowałam. Nabój wypadł z komory i potoczył się po ciemnym piasku pod nogi mojego przyjaciela. Strzeliłam znowu. Spostrzegłam, że z oddali nadjeżdża samochód. Andrij od razu zauważył o czym myślę.
- Nika! Tylko zwiad.- podniósł głos. Nie słuchałam go. Już miałam strzelić kiedy chwycił mnie za ramię i położył na ziemię. Wiedział, że będę walczyć.
- Co ty kurwa robisz?! – szalałam wściekłością i rzuciłam się na niego z pięściami.- Przecież wiesz co nam zrobili! – krzyczałam bijąc go rękami.
Unieruchomił mnie w swoich masywnych ramionach.
Uspokój się! – powiedział do mnie, próbując zachować jak największy spokój.
Nagle padł strzał. Potężna eksplozja jakieś półtora kilometra od nas rozerwała chwilę ciszy. Dima zarzucił snajperkę na plecy i wyszedł z okopu. Bez słowa. Nacisk na moje ciało się zmniejszył. Odwróciłam się do Andrija. Znowu zaczęłam obkładać go pięściami. Zaczęłam krzyczeć, ale już przez łzy. Opadłam na ziemię, podał mi rękę. Wytarłam łzy i wstałam.
- Chodźmy stąd…- powiedział łapiąc mnie za plecami.
Zaraz kiedy wyszliśmy zobaczyliśmy koleją wartę. Minęliśmy się bez słowa. Zmierzaliśmy w stronę bazy. Weszliśmy, albo raczej wpełźliśmy do jego namiotu. Wziął mnie na ręce i położył na swoim łóżku. Przykrył kocem i gdzieś wyszedł. Nie miałam siły na niego czekać. Usnęłam zanim zdążył wrócić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz