27 listopada 2016

Rozdział 2

Obudziłam się bardzo późno.... Słońce juz od dłuższego czasu ogrzewało swymi promieniami namiot Andrija. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie były jego rzeczy nie licząc dwóch skrzynek z bronią i amunicją oraz mojej torby z wczoraj leżąca na jednej skrzyni. Kiedy spojrzałam na podłogę dopiero zobaczyłam, ze spał w nocy na karimacie. Przecież mógł iść do mojego namiotu, albo do chłopaków. Tam by nie spał na ziemi, ale on wolał zostać tutaj. Chyba przeze mnie, ale nie wiem dlaczego został... Mój mózg nie myśli tak jasno zaraz po przebudzeniu.
Ociężale i bez pośpiechu zwlokłam się z łóżka. Czułam, że jest ciepło więc zdjęłam bluzę, z która wczoraj położyłam się spać. Mocno ściągnęłam sznurówki w butach, żeby nie było takiej sytuacji jak na początku mojej paramilitarnej (teraz juz poważnie militarnej) kariery..... O ile można to tak ująć. Tylko ja smarkałam pózniej ziemią...

Teraz delikatnie odsłoniłam poły namiotu. Momentalnie oślepiło mnie słońce, więc szybko uniosłam rękę, żeby je zasłonić. Spojrzałam w dół. Po chwili, kiedy mój wzrok zdążył juz się przyzwyczaić do otoczenia ruszyłam w kierunku namiotu Wasyla. To on układał plany, pilnował, żebyśmy sie tutaj nie pozabijali nawzajem, zarządzał bronią i był takim naszym czołowym dowódcą. Doskonale nadawał się do tej roli. Odnalazł się od razu. Uwielbiam go! On też mnie bardzo lubi. Traktował mnie inaczej niż resztę. Miałam u niego jakby więcej luzu. Ale nie stracił przez to mojego szacunku. Jestem mu strasznie dłużna. Wiele razy ratował mi skórę.
- Nasza mała w końcu się obudziła! - powiedział Wasyl kiedy weszłam do pokoju. Szeroko się uśmiechnęłam i poczułam, że się rumienię. Żartobliwie odpowiedziałam:
- Witaj skarbie! Aż tak długo czekałeś? - zaśmiał się.- Co tam robisz?
Stał nad stertą map naszego obozu rozłożonych na stole. Wskazał jakiś punkt na mapie. Stanęłam obok niego i spojrzałam. Pokazał miejsce wczorajszego wybuchu. Zrobiłam nieznośną minę.
- To kiepski temat do rozmowy.- nie chciałam o tym rozmawiać. Zrobiłam obrót i z wdziękiem udałam się do wyjścia.
- Oh Nika! - uderzył ręka w stół. -To było ostatni raz!
Gdy to usłyszałam byłam już na zewnątrz. Wsadziłam tylko głowę do namiotu i powiedziałam, że więcej się to nie powtórzy. Pokręcił głową i zaczął iść w moim kierunku. Udawałam, że uciekam. On dogonił mnie złapał w pasie, przyciągnął do siebie i zaczął łaskotać.

Jak co rano robiliśmy z Wasylem obchód po obozie. Teraz było południe, ale chyba na mnie jak widać czekał. Zawsze idziemy do naszego ''szpitala'' i arsenału. Tym razem powiedział, że on sprawdzi broń, a ja mam iść do rannych. Weszłam do namiotu, oznaczony był dużym czarnym krzyżem, który wcale nie oznaczał martwych tylko był w takim kolorze ze względu na kamuflaż. Jak na obraz, który zobaczyłam ostatnio rannych było mniej, To bardzo dobrze. Powolnym krokiem szłam wzdłuż łóżek i szukałam Lizy. Byli wraz z bratem naszymi lekarzami, bo tylko im udało się ukończyć studia medyczne jeszcze, przed wojną. Natomiast Ci, którym ukończyć tych studiów się nie udało, brali u nich praktyki i pomagali jako pielęgniarki, pielęgniarze w szpitalu. Po paru chwilach namierzyłam brata Lizy, który siedział przy jakimś rannym. Jego ubranie splamione było krwią, nie wyglądał za dobrze. Siadłam przy chorym na przeciwko naszego lekarza.
- Nie wygląda to za dobrze...- powiedziałam gryząc wargę i wpatrując się w mężczyznę, który leżał przed nami.
- Wczoraj było gorzej, ale dzisiaj nie widać wielu efektów. - był bardzo przybity tym pacjentem. - Już nie dławi się krwią...
- A co z innymi? - zapytałam.
- Rannych jest ostatnio mniej, chociaż niektórzy są bardzo poważnie uszkodzeni. Ah i jeszcze ten przypadek...
- Jaki przypadek? - byłam zdziwiona. Nie wiedziałam o kim może do mnie mówić.
- Chodź ze mną to Ci pokaże. - powiedział i wstał.
Zrobiłam to samo. Szedł pomiędzy chorymi, a ja tuż za nim. Zatrzymał się w rogu przy jednym z łóżek. Wskazał dłonią na leżącego żołnierza. Podeszłam bliżej, przypatrując się jego twarzy. Usiłowałam sobie przypomnieć twarz tego mężczyzny, ale nie mogłam go odnaleźć w mojej pamięci. Zapytałam kto to. Brat Lizy pokręcił przecząco głową.
- To jego mundur.- powiedział podając mi worek.
Gdy go otworzyłam i wyjęłam kurtkę od razu zrozumiałam, że to nikt z naszych. Kamuflaż był inny. Kiedyś już go widziałam, ale nie przypominałam sobie gdzie.
- On nie jest jednym z nas.- nachylił się i szepnął mi do ucha.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Andrij mi go wczoraj podrzucił. Sam go tu przyniósł i zdjął z niego mundur. Kazał nikomu o nim nie mówić, ale Tobie musiałem.
- Oglądałeś już go? - zapytałam trochę zdenerwowana.
- Tylko ręce. Jak wczoraj mu podałem leki to na razie jest stabilnie. Nic więcej. A czemu pytasz?
Podciągnęłam bluzkę na nieprzytomnym i obcym pacjencie. Przekręciłam go na plecy. Szukałam nerwowo tego znaku.
- Co robisz? - zapytał zdziwiony.
- Jak to znajdę to Ci pokaże.
I dalej szukałam. Odkryłam go. Zdjęłam rannemu spodnie i zaczęłam oglądać jego nogi. Najpierw prawą, później lewą. Kiedy doszłam do drugiej kostki zamarłam. Przyciągnęłam lekarza, pokazałam mu...
- Czarny krucyfiks... - spojrzał na mnie, bo nie wiedział co to znaczy.
- To oni... Czemu on go tu kurwa przyniósł?!- odkręciłam się w drugą stronę. - Ubierz go, ide po Wasyla.
- Stój! Poczekaj dwa dni. Jak się obudzi to mu o nim powiesz. Proszę... - złapał mnie za rękę i patrzył błagalnym wzrokiem. Miał dobre serce...
- Wyniesiemy go stąd wieczorem. Przyszykuj go.
Rzuciłam i wyszłam z namiotu. Długo tam siedziałam. Teraz muszę szybko odnaleźć Wasyla, bo będzie mnie szukał. Truchtałam przez obóz rozglądając się. Za którymś namiotem skręciłam w lewo. Zobaczyłam go dopiero jak w niego wpadłam. Nie spodziewał się mnie tu tak samo jak ja jego. Objął mnie odruchowo, zachwiał się, potknął o linki od namiotu i oboje polecieliśmy na ziemię. Zaczęliśmy się śmiać. W ogóle nie chciałam wstawać. Trochę się uspokoiłam. Przyjemnie mi się na nim leżało. Podniósł się powoli tak, że teraz ja na nim siedziałam. Popatrzyłam w jego zielone oczy i uśmiechnęłam się. Powoli wstałam i podałam mu rękę.
- Co tak długo Cię nie było mała? - chichotał.
- Zagadałam się. - wymusiłam z siebie sztuczny uśmiech, żeby nie zdradzić, co mnie niepokoi. - Jak inspekcja w składzie broni?
- Całkiem całkiem.- odpowiedział. - Idę jutro na wartę, zechcesz mi towarzyszyć?
- Z przyjemnością mój dowódco! - przedrzeźniałam go. - Który sektor?
- Weźmiemy piątkę, łącznościowcy podsłuchali, że ma tam przejść jutro patrol. Będziesz mi bardzo potrzebna.
- Tak jest kapitanie! - zaśmiałam się. -A na teraz co w planach mamy?

- Chodźmy zagrać w karty, hmmm ? - zapytał, a ja pokiwałam zatwierdzająco głową. Udaliśmy się w środek obozowiska. Gdy weszliśmy ktoś rzucił się, aby rozpalić ogień, wokół którego poustawiane były z pni drzew ławki. Pomogłam rozpalić młodemu ognisko i poszłam po więcej drewna. Wasyl chciał coś jeszcze sprawdzić i jak wrócił niósł jakąś skrzynkę, która najprawdopodobniej służyć nam zaraz będzie do gry w karty. Podeszłam i usiadłam przy ogniu, a on na przeciwko mnie. Postawił na środku skrzynkę, wyciągnął karty z pudełka i spojrzał na mnie:
- To jak zaczynamy? - powiedział a jego twarz pokrył szeroki uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz